Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Ani mi w głowie! To, co mówię, jest prawdą!
— To byłeś rzeczywiście sam jeden?
— Tak!
— I twierdzisz, że nie słyszałeś naszej rozmowy?
— Ani słowa!
— Jak się nazywasz?
— Adams, — kłamał Missouryjczyk, sądząc, że ma wszelkie powody do zatajenia prawdziwego nazwiska.
— Adams, — powtórzył kornel z namysłem. — Adams! Nigdy nie znałem żadnego Adamsa, któryby miał twarz twoją. A przecież poznaję, żeśmy się już widzieli!
— Nie — zaprzeczył starzec. — Ale teraz puśćcie mnie! Nie uczyniłem wam nic i spodziewam się, że jesteście uczciwymi westmanami, którzy spokojnych ludzi pozostawiają w spokoju.
— Tak, jesteśmy niewątpliwie uczciwymi ludźmi, bardzo uczciwymi! — śmiał się rudy. — Ale wyście zakłuli jednego z nas, a według praw Zachodu wymaga to zemsty. Możesz być, kim chcesz, lecz z tobą koniec!
— Co? Chcecie mię zamordować?
— Tak, właśnie to! Idzie teraz tylko o to, czy masz umrzeć, tak, jak nasz towarzysz, od pchnięcia nożem, czy też mamy cię utopić w rzece? Wielkich ceremonij w żadnym razie robić z tobą nie będziemy. Niema czasu do stracenia. Głosujmy prędko! A zawiązać mu usta, aby nie krzyczał! Kto jest za tem, by go wrzucić do wody, niech podniesie rękę!
Wezwanie zwrócone było do trampów; większość zaraz podniosła rękę.
— A więc utopić! — rzekł kornel. — Zwiążcie mu mocno ręce i nogi, aby nie mógł pływać; potem szybko z nim