Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

— Tak, — odpowiedział zapytany. — Ostrożność nie pozwala nam jednak trzymać się dalej śladów; musimy zboczyć więcej na prawo, a wtedy będziemy mieli trampów między sobą a rzeką i zobaczymy ich ogień, sami nie będąc widziani.
— A jeśli nie palą ogniska? — zauważył Tom.
— To poczujemy konie; — odpowiedział Droll — w lesie czuć je łatwiej, niż na otwartem polu. A mój nos nie zawiódł mnie jeszcze. Więc dalej; bardziej na prawo!
Przodem szedł Firehand, prowadząc konia za uzdę, a za nim inni jeden za drugim. Rzeka tworzyła tu dość duży łuk na lewo i skutkiem tego idący zbyt się od niej oddalili. Zauważył to Old Firehand i zboczył ku rzece. Nagle stanął, poczuwszy woń dymu. Droll wciągnął powietrze i rzekł:
— To dym; idzie z góry. Bądźmy ostrożni; zdaje mi się, jakby tam było jaśniej; to może być światło ogniska.
Postąpił naprzód, lecz zatrzymał się zaraz, bo ostry słuch jego odczuł zbliżające się kroki. Usłyszał je także Old Firehand, puścił więc cugle swego konia i posunął się kilka kroków naprzód, by znaleźć się obok nadchodzącego. Z ciemności, panującej w lesie, w której nawet oko sławnego myśliwego zaledwie mogło coś rozróżnić, wynurzyła się postać, chcąca szybko przemknąć się dalej. Old Firehand schwytał ją silnie.
— Stój! — zawołał głosem przyciszonym. — Ktoś ty?
— Szai nek — enokh, szai kopeia — nie wiem, nikt, — odpowiedział zapytany, próbując się wyrwać.
Nawet najodważniejszy człowiek, gdy się przerazi, posługuje się mimowoli językiem ojczystym. Tak też się stało z człowiekiem, którego przytrzymywał Old Firehand.