większym biegu i zawrócił powoli ku ognisku, jakgdyby nic się nie stało. Tam stała reszta ludzi w pojedynczych, ożywionych grupkach i patrzyła w las, oczekując wyniku pościgu.
— Co? powróciliście sami? — zawołał stary Missouryjczyk do Old Firehanda.
— Jak widzicie, — odparł tenże spokojnie.
— Czy nie można go było doścignąć?
— Nawet bardzo łatwo, gdyby nie ten przeklęty tramp, z którym się zderzyłem.
— Fatalna historja, że właśnie herszt umknął!
— No, wy, stary Blenter, najmniej możecie się uskarżać.
— Dlaczego?
— Bo tylko wy sami jesteście temu winni.
— Ja? — zapytał stary. — Tego nie pojmuję. Szanuję bardzo wasze słowa, sir, ale wytłumaczcie mi to!
— To bardzo łatwo! Kto przeszukiwał zabitego, który nagle ożył?
— Oczywiście, ja!
— I wzięliście go za nieżywego! Jak może się zdarzyć coś podobnego tak doświadczonemu rafterowi i myśliwemu jak wy! — A kto mu wypróżnił kieszenie i odebrał broń?
— Także ja.
— A nóż zostawiliście?
— Nie miał go wcale!
— Schował go tylko! Potem, leżąc za plecami kornela, nie tylko przeciął rzemienie, ale także dał mu nóż.
— Czyżby rzeczywiście tak było, sir? — zapytał stary, zmieszany.
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/123
Ta strona została skorygowana.