śliwych i zastawiaczy sideł. Znajdujemy się teraz w drodze ku górom, aby poszukać jakiego towarzystwa łapaczy bobrów, do których moglibyśmy się przyłączyć,
— Well! A wasze nazwiska?
— Nasze prawdziwe nazwiska nie zdadzą się wam na nic. Mnie nazywają Humply-Billem, ponieważ jestem, niestety, garbatym, — coprawda to z tego powodu nie myślę jeszcze umierać — a ten mój towarzysz znany jest jako Gunstick — Uncle[1], gdyż ustawicznie łazi po świecie tak sztywno, jakby połknął pręt armatni. No, teraz znacie nas i może powiecie także prawdę co do siebie, nie robiąc głupich żartów.
Anglik patrzył na nich wzrokiem przeszywającym, jakby chciał zajrzeć im w głąb serca; potem rysy jego przybrały wyraz przyjazny, wyciągnął z portfelu jakiś papier, rozłożył go, a podając tamtym, odpowiedział:
— Nie żartowałem. Ponieważ uważam was za dzielnych i uczciwych ludzi, to popatrzcie na ten paszport.
Ci obejrzeli papier, przeczytali go i spojrzeli ku sobie; potem długi otworzył oczy i usta jak mógł najszerzej, a mały odezwał się tym razem bardzo przyjaznym tonem:
— Rzeczywiście lord, lord Castlepool! Ależ, mylordzie, czego chcecie na prerji, wasze życie — —
— Pshaw! — przerwał Anglik. — Czego chcę? Poznać prerję i Góry Skaliste, potem zaś dojść do Frisco. Byłem już wszędzie na świecie, a tylko jeszcze Stanów Zjednoczonych nie znam. Lecz chodźcie teraz do waszych koni! Bo myślę, że macie konie, chociaż ich jeszcze nie widziałem.
- ↑ Stempel.