były zebrane w węzeł, podobny do hełmu, ale nie tkwiło w nich ani jedno orle pióro. Z szyi jego zwieszał potrójny łańcuch z pazurów niedźwiedzich z fajką pokoju i workiem na gusła. W ręce trzymał dwururkę, której kolba obita była licznemi srebrnemi gwoździami. Twarz jego matowa, jasno-brunatna, z lekkim nalotem bronzowym, miała rysy prawie rzymskie, a tylko nieco wydatniejsze kości policzkowe zdradzały typ rasy amerykańskiej.
Właściwie sąsiedztwo czerwonego mogło jankesa, który nie cierpiał na nadmiar odwagi, przejąć obawą. Ale im dłużej wpatrywał się w twarz Indjanina, tem więcej nabierał przekonania, że obawa była nie na miejscu. Czerwony zbliżył się może na dwadzieścia kroków; koń jego poszedł jeszcze dalej, podczas gdy drugi trzymał się za jeźdźcem. Teraz... podniósł już małe i zgrabne kopyto, aby zrobić dalszy krok, gdy nagle stanął na tylnych nogach i rzucił się wstecz z głośnem, ostrzegawczem parsknięciem; poczuł bowiem woń jankesa, czy też odór trupa. Indjanin błyskawicznie uskoczył wbok i znikł, a z nim i drugi koń.
Hartley przez długą, długą chwilę wstrzymywał oddech w piersiach, gdy nagle uszu jego doszedł napół zduszony dźwięk. Usłyszał wyraz „uff“, a kiedy obrócił twarz w stronę, skąd głos go doszedł, ujrzał, że Indjanin klęczy nad trupem pisarza i bada go. Potem poczołgał się czerwony zpowrotem i nie było go widać może przez kwadrans; nagle jankes wzdrygnął się przerażony, bo tuż obok niego zabrzmiały słowa:
— Dlaczego blada twarz siedzi ukryta? Dlaczego nie wyjdzie, aby się pokazać oczom czerwonego wojownika?
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/072
Ta strona została skorygowana.