Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— Może to zakrawa na awanturę, sir, ale niema w tem odrobiny fałszu. Wy, master Firehand, jesteście jednym z najsławniejszych westmanów; doświadczyliście i przeżyli niejedno, czemuby nikt nie uwierzył, gdybyście zechcieli opowiedzieć. Więc przynajmniej wy nie powinniście się śmiać z moich słów.
— Ani mi to w głowie! — odparł z powagą myśliwy. — Jestem gotów uwierzyć wszystkiemu, a mam do tego poważne powody. Ja również dowiedziałem się, jako o rzeczy zupełnie pewnej, że w głębi jeziora leży zatopiony skarb.
— Doprawdy? Więc mogę moim zdaniem śmiało przysiąc, że historja z tym skarbem jest prawdziwa. Ten, co nam to opowiadał, z pewnością nie kłamał.
— Kto to był?
— Stary Indjanin. Nigdy jeszcze nie widziałem tak pra—prastarego człowieka. Wysechł prawie do kości, a sam mówił, że przeżył znacznie więcej niż sto słońc. Nazywał siebie Hauey-kolakakho, ale raz oświadczył nam w zaufaniu, że jest właściwie Ikhaczi-tatli. Co te indjańskie słowa mają znaczyć, tego nie wiem,
— Ale ja wiem, — przerwał Old Firehand. — Pierwsze należy do narzecza Tonkawa, drugie jest z języka Azteków, a oba mają zupełnie to samo znaczenie, mianowicie „Wielki Ojciec“. Mówcie dalej, mr. Watson! Jestem niezmiernie ciekawy, w jaki sposób poznaliście tego Indjanina,
— No, właściwie nie było przytem nic szczególnego, ani niezwykłego. Ja pomyliłem się co do czasu i zabawiłem za długo w górach tak, że zaskoczył mię pierwszy śnieg. Musiałem więc pozostać i obejrzeć się za