w którym znajdziemy wodę.
— Dobrze! Będzie można konie napoić i nakarmić trawą. Ale co my tam znajdziemy? Wczoraj zjedliśmy ostatni kawałek mięsa bawolego, a dziś rano mieliśmy tylko kości. Od tego czasu nie nawinął się pod strzał nawet wróbel; a ja muszę wnet dostać coś do schrupania, bo umrę z głodu.
— Nie obawiajcie się! Jużem pomyślał o pieczeni.
— Tak, ale o jakiej? Ta stara łąka jest pusta, jak mój brzuch; zdaje mi się, że tu nie ułowimy muchy. Gdzie więc uczciwie głodny westman dostanie pieczeń?
— Ja ją już widzę. Weź mojego konia za cugle i jedź z innymi powoli naprzód.
— Naprawdę? — zapytał Frank, oglądając się z niedowierzaniem. — Widzicie już pieczeń? Ja jednak nie mogę nic podobnego zwęszyć.
Wziąwszy lejce konia Old Shatterhanda, pojechał dalej z Davym i Jemmym, tamten zaś skierował się wbok, gdzie wśród trawy widać było wielką ilość kopców. Była to kolonja psów prerjowych, jak nazywają świstaki amerykańskie z powodu ich głosu, przypominającego szczekanie. Są to stworzenia zupełnie niewinne, nieszkodliwe i bardzo ciekawe, a co szczególniejsze, mieszkają razem z grzechotnikami i sowami. Jeśli się kto do nich zbliży, to stają prosto, aby mu się przypatrzyć; a skoro tylko powezmą jakieś podejrzenie, to błyskawicznie zapadają w swe nory i nic już ich nie zdoła stamtąd wywabić. Myśliwy, który może zdobyć choć trochę innej żywności, gardzi mięsem tych zwierząt, nie dlatego, żeby było niejadalne, ale że czuje doń jakieś uprzedzenie. Jeśli mimo to zechce zapolować na psa
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/151
Ta strona została skorygowana.