nie zakłócał ciszy. Old Shatterhand trzymał w prawej ręce sztuciec gotowy do strzału i patrzył bacznie przed siebie, aby przy ewentualnem spotkaniu z jakim nieprzyjacielem pierwszy wymierzyć broń na wroga. Był jednak przekonany, że żadne niebezpieczeństwo teraz nie grozi. Jeśli czerwoni przebiegali konno po okolicy, to było ich tylu razem, że z pewnością nie szukali takiej ścieżki, gdzie niczego nie mogliby odkryć, a gęstwina leśna tylko utrudniałaby ich poruszenia. Na ścieżce było niewiele bowiem miejsc, gdzieby jeździec mógł konia zawrócić.
Po dłuższym czasie droga wyprowadziła na polanę, w pośrodku której leżało sporo wielkich bloków skalnych, spiętrzonych wysoko jeden na drugim. Były pokryte mchem, a w szparach między niemi, znalazły krzaki dość oparcia dla swych korzeni. Z pod kamieni wypływało małe źródełko, które wiło się przez polanę i ginęło w lesie. Tu zatrzymał się Old Shatterhand, mówiąc:
— Oto miejsce, na którem możemy dać koniom mały wypoczynek i upiec psy prerjowe.
Jeźdźcy zeskoczyli z koni, którym wyjęli z pysków wędzidła, aby mogły skubać trawę, a potem poszukali suchych gałęzi na ognisko. Jemmy podjął się ściągnąć z psów skórę i wypatroszyć je, a Old Shatterhand oddalił się, aby się przekonać, czy miejsce jest bezpieczne; las bowiem można było przebyć może w trzech kwadransach, a przerzynała go wszerz owa ścieżka indjańska. Polanka leżała mniej więcej w pośrodku lasu.
Niezadługo nad ogniem piekło się mięso, a po polance rozszedł się wcale przyjemny zapach. Wkrótce
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/158
Ta strona została skorygowana.