w piersiach, ruszył zpowrotem. Cztery piąte drogi powrotnej przemierzył ostrym kłusem, potem zatrzymał się, aby spojrzeć w stronę świerka. Tam stał Skaczący Jeleń, jakby do ziemi przyrósł. Nie rozumiał, co zaszło, nadmierna zaś tępota nie pozwalała mu się domyśleć, jak chwalebnie wywiedziono go w pole.
Hobble-Frank czuł się wysoce kontent i resztę drogi odbył kroczkiem nad podziw spokojnym. Indjanie przyjęli go posępnym wzrokiem, ale on, nic sobie z tego nie robiąc, przystąpił do wodza, klepnął go po ramieniu i zapytał:
— No, stare pudło, kto zwyciężył?
— Ten, który wypełnił warunki, — odpowiedział gniewnie czerwony.
— Tym jestem ja!
— Ty?
— Tak; czy nie byłem przy buku?
— Widziałem.
— A czy nie jestem pierwszy zpowrotem tutaj?
— Tak.
— Czy nie obszedłem drzewa pięć razy zamiast trzech?
— A dlaczego dwa razy więcej?
— Z czystej miłości do Skaczącego Jelenia. Obiegłszy raz dokoła, ruszył dalej, a ja odrobiłem za niego to, czego brakło, aby buk nie musiał się na niego uskarżać.
— Dlaczego porzucił go, aby się udać do świerka?
— Chciałem go o to zapytać, ale przebiegł tak szybko obok mnie, że nie miałem na to czasu; jak przyjdzie, to pewnie ci powie.
— Dlaczego i ty również biegłeś najpierw ku świerkowi?
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/058
Ta strona została skorygowana.