Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

miejsce, a gdy dostali się do drzew, przykucnęli, nasłuchując. Nie słyszeli nic; nie poruszył się nawet listek; jednakże Droll, wciągnąwszy powietrze w nozdrza, zapytał cicho:
— Franku! Pociągnij nosem! Tu czuć dym. Prawda?
— Tak! Ale ledwie, ledwie. To tylko pół pojęcia: ćwierci śladu dymu.
— Bo pochodzi zdaleka. Podkradnijmy się bliżej i zbadajmy!
Wzięli się za ręce i ruszyli naprzód, powoli i cicho. Pod dachem z liści było ciemno jak w piwnicy, musieli więc zdać się raczej na zmysł dotyku. W miarę, jak szli, tem mocniejsza stawała się woń dymu. Skradali się jednak dalej, aż ujrzeli blask ognia. Teraz słychać było również, jakby dalekie głosy ludzi. Las rozszerzał się na prawo. Poszli więc w tym kierunku i wkrótce ujrzeli znacznie więcej ognisk.
— Jakiś walny obóz, — szepnął Droll. — To pewnie wojownicy Utahów. Będzie ich kilkuset.
— Nie szkodzi! Musimy podejść bliżej. Chcę się dowiedzieć, co się stanie z Old Shatterhandem i innymi. Muszę...
Przerwał, bo nagle rozległo się przed nimi wycie radości.
— Ach! Prowadzą jeńców, — odezwał się ciotka. — Musimy się bezwarunkowo dowiedzieć, jak zamierzają z nimi postąpić.
Dotychczas szli w pozycji prostej, teraz zaś musieli się czołgać. Po krótkiej chwili dotarli do ściany skalnej, tworzącej wschodnią granicę lasu. Wzdłuż niej poczołgali się dalej, tuż obok siebie. Ogniska mieli po