lewej ręce. Wkrótce ujrzeli małe jezioro, na którego zachodnim brzegu płonęło ognisko wodzów. Blisko niego napotkali wysokie drzewo, którego niższych konarów łatwo można było dosięgnąć rękami. W tej chwili dorzucono do głównego ogniska świeżych gałęzi; płomienie buchnęły wysoko, oświetlając pojmane blade twarze, które właśnie przyprowadzono.
— Musimy bardzo pilnie uważać, — powiedział Droll. — Czy umiesz się wspinać, kuzynie?
— Jak wiewiórka!
— A więc jazda na drzewo! Zgóry będziemy mieli znacznie swobodniejszy i piękniejszy widok, niż tu wdole.
Wkrótce siedzieli dobrze ukryci wśród liści. —
Jeńcy musieli iść, a więc nie mieli nóg skrępowanych. Poprowadzono ich do ogniska, gdzie usiedli znowu wodzowie, wśród których naturalnie znajdował się Wielki Wilk. Wyciągnął orle pióra, tkwiące dotąd za pasem i wetknął je w czuprynę. Zwyciężył, mógł więc znowu nosić swą oznakę. Oczy jego spoczęły z wyrazem zgłodniałej pantery na białych, jednakże nie mówił jeszcze nic, bo najstarszy wódz miał prawo pierwszy głos zabrać.
Wzrok Nanap-neawa, owego starca, prześlizgnął się z jednego jeńca na drugiego, aż wreszcie zatrzymał się na Winnetou.
— Kim jesteś? — zapytał. — Czy masz jakie imię? Jak się nazywa ten wściekły pies, którego zwiesz twym ojcem?
Naturalnie spodziewał się, że dumny Apacz wogóle mu nie odpowie; ale Winnetou odparł spokojnie:
— Kto mnie nie zna, jest ślepym kretem, ryjącym
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/110
Ta strona została skorygowana.