znalazłem żyłę. Zobaczmy jednak pierwej; może się mylę.
Chciał zsiąść z konia dla przekonania się, ale Apacz zwrócił się ku otworowi i odezwał:
— Niech moi bracia pójdą za mną, bo tu zaczyna się ścieżka, którą możemy sobie znacznie skrócić drogę.
— Znasz tę szczelinę? — zapytał Firehand zaskoczony.
— Tak. Z początku się zwęża, potem rozszerza bardzo i to nie w wąski parów, ale w równą płaszczyznę skalną, która powoli wznosi się wgórę.
— To się zgadza, to się zgadza! A więc jestem w dobrem miejscu. Ta płaszczyzna ciągnie się kilkaset stóp wgórę. A co jest dalej? Czy wiesz?
— Górna krawędź tej tafli spada po drugiej stronie stromo w głąb, w wielki, okrągły kocioł, z którego prowadzi w licznych zakrętach wąska ścieżka w szeroką, piękną dolinę Srebrnego Jeziora.
— I to także się zgadza. Czy znalazłeś może w tym kotle co ciekawego?
— Nie. Tam niema nic; ani wody, ani trawy, ani zwierzęcia. Żaden owad, żadna mrówka nie czołga się po tych wiecznie suchych kamieniach.
— Więc ja ci dowiodę, że można tam znaleźć coś co jest o wiele cenniejsze od wody i trawy.
— Czy masz na myśli żyłę srebra, którą odkryłeś?
— Tak. Dla tego właśnie kotła podjąłem tę daleką jazdę. Naprzód, skręcamy wbok! —
Wjechali do szczeliny jeden za drugim, gdyż nie było dość miejsca dla dwu koni. Wkrótce jednak ściany poczęły się rozstępować; przed jeźdźcami leżał gładki, wznoszący się powoli trójkąt skalny, tworzący wgórze na tle jasnego nieba ostrą, prostą linję.
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/140
Ta strona została skorygowana.