Teraz dosiedli koni, a Timbabaczowie stanęli na przodzie jako przewodnicy. Oddział dotarł na szczyt góry. Potem grunt opadł po drugiej stronie, a wkrótce ujrzano błyszczącą powierzchnię wody — Srebrne Jezioro!
Wysokie jak wieże baszty skalne, błyszczące wszelakiemi barwami, zamykały dookoła dolinę, której długość wynosiła dwie godziny drogi, a szerokość połowę tego. Poza temi bastjonami wznosiły się inne i coraz inne olbrzymy górskie, których szczyty sterczały jedne nad drugiemi. Ale te góry i skały nie były nagie. W rozpadlinach rosły drzewa i krzaki, a im niżej, tem bardziej gęstniał las, który schodził aż w pobliże jeziora; między nim a jeziorem widać było tylko wąski pas trawy.
W pośrodku jeziora leżała zielona wyspa z osobliwą budowlą z cegieł, która zdawała się pochodzić z tych odległych czasów, kiedy to dzisiejsi Indjanie nie wyparli jeszcze pierwotnych mieszkańców Ameryki. Na trawie stały liczne chaty, wpobliżu których przywiązanych było do brzegu kilka kanoe. Wyspa, okrągła, mogła mieć sto kroków średnicy. Starą budowlę pokrywały kwitnące pnącze, a reszta przestrzeni była uprawna jak ogródek i zarośnięta krzewami.
Wierzchołki lasu odbijały się w wodzie jeziora, szczyty gór rzucały cień na jego fale. Mimo to jezioro nie było ani zielone, ani błękitne; raczej błyszczało barwą srebrno-szarą, a ponieważ żaden wietrzyk nie marszczył powierzchni jego wody, przybysze mogli sądzić, że mają przed sobą kotlinę, wypełnioną żywem srebrem.
W chatach i obok nich leżeli Indjanie, mianowicie
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/149
Ta strona została skorygowana.