i przeniósł się do tych psów, Utahów. Napadliśmy na nich w Dolinie Jeleni, ale zostaliśmy odparci. Umknęliśmy, a Utahowie ruszyli za nami i dziś rano natknęli się na nowy, wielki oddział; teraz są czterykroć silniejsi niż my i gonią nas co koń wyskoczy.
— Uff! Więc rozbito was?
— Prawie. O dziesięć strzałów stąd toczy się walka. Mnie wysłano, abym sprowadził pomoc z nad jeziora, bo myśleliśmy, że oczekiwani wojownicy już nadeszli. Teraz jednak jesteśmy zgubieni.
— Jeszcze nie. Zejdź z konia i wypocznij tutaj. Pomoc zaraz nadejdzie.
Należało ciężko udręczonym Nawajom nieść co prędzej pomoc. Pchnąwszy więc posłańca nad Srebrne Jezioro, Nawaja zaś pozostawiwszy przy koniach, ruszono szybko w stronę placu boju. —
Tak; Nawajowie byli w ciężkiej opresji. Konie im wystrzelano. Za ich ciałami znaleźli jedyną osłonę, bo ściany kenjonu były tak gładkie, że nie dawały schronienia. Widocznie zbrakło im pocisków, gdyż strzelali jedynie wtedy, gdy byli pewni celu; kilku najodważniejszych biegało dokoła, zbierając strzały Utahów. Tych było takie mnóstwo, że chociaż stali w kilku szeregach jedni za drugimi, wypełnili całą szerokość kenjonu; walczyli pieszo, pozostawiwszy konie wtyle, aby ich nie wybito.
Wycie na chwilę zamilkło, ujrzano bowiem nadchodzącą pomoc. Biali, kiedy ich kule mogły już Utahów dosięgnąć, stanęli zupełnie odsłonięci na środku kenjonu, przyłożyli karabiny i wypalili. Wycie Utahów było dowodem, że kule nie chybiły. Jeszcze sześć
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/157
Ta strona została skorygowana.