ście na łono pewnej rodziny, u której jako nauczyciel domowy znalazłem chwilową ostoję. Bywał tam mr. Henry, oryginał i rusznikarz, który oddawał się swemu rzemiosłu z zamiłowaniem artysty, a siebie nazywał z patryarchalną dumą mr. Henry the gunsmith.
Był to wielki filantrop, pomimo że wyglądał na coś przeciwnego, gdyż prócz wspomnianej rodziny nie utrzymywał z nikim stosunków, a ze swoimi odbiorcami obchodził się tak szorstko, że ci tylko dla dobroci towaru nie omijali jego sklepu.
Utracił żonę i dzieci wskutek jakiegoś okropnego wypadku. O tem nigdy nie chciał mówić, ale domyśliłem się z niektórych wzmianek, że wymordowano ich podczas jakiegoś napadu. Ten straszny cios zapewne spowodował u niego szorstkość w obejściu. On sam może nawet nie wiedział, jak skończonym był grubianinem, w głębi jego duszy jednak tkwiła łagodność i dobrotliwość, gdyż nieraz widziałem, jak oczy mu łzami zachodziły, ilekroć opowiadałem o ojczyźnie i moich rodakach, do których całem sercem byłem i jestem przywiązany.
Nie mogłem długi czas zrozumieć, dlaczego ten stary człowiek właśnie mnie, młodemu i obcemu, okazywał tyle przychylności, aż raz sam mi to powiedział. Przychodził do mnie często, przysłuchiwał się nauce, a po jej skończeniu zabierał mnie z sobą na miasto. Raz nawet zaprosił mnie do siebie w gościnę. Tego rodzaju wyróżnienie nikogo jeszcze z jego strony nie spotkało, dlatego wahałem się, czy mam z tego skorzystać. Ale moje ociąganie się nie podobało mu się widocznie. Dziś jeszcze przypominam sobie minę, jaką zrobił, gdy pewnego razu do niego przyszedłem, i ton, z jakim mnie przyjął, nie odpowiadając na moje good evening.
— Gdzieżeście to siedzieli wczoraj, sir?
— W domu.
— A przedwczoraj?
— Także w domu.
— Nie tumańcie mnie!
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —