— Mówię prawdę, mr. Henry!
— Pshaw! Takie żółtodzióby, jak wy, nie siedzą w gnieździe, ale wciskają się wszędzie, gdzie mogą, tylko nie tam, gdzie należy!
— Powiedzcież łaskawie, gdzie to należy?
— Tu do mnie. Zrozumiano? Miałem już dawno o coś was zapytać.
— Czemuż nie uczyniliście tego?
— Bo mi się nie chciało.
— A kiedy wam się zechce?
— Może dzisiaj.
— A więc pytajcie śmiało — wezwałem go, siadając wysoko na ławce, przy której pracował.
Spojrzał mi w twarz zdziwiony, potrząsnął karcąco głową i zawołał:
— Śmiało! Jak gdybym takiego greenhorna, jak wy, miał dopiero pytać o pozwolenie, czy mogę z nim mówić!
— Greenhorna? — odrzekłem, marszcząc czoło, gdyż uczułem się ciężko dotkniętym. — Przypuszczam, mr. Henry, że wam się to słowo bez zamiaru wyrwało!
— Nie wyobrażajcie sobie za wiele! Powiedziałem to z pełnym namysłem. Jesteście greenhorn i to jaki jeszcze! Treść przeczytanych książek dobrze wam siedzi w głowie; to prawda. To wprost zdumiewające, ile wy się tam musicie uczyć! Ten młodzieniec wie dokładnie, jak daleko są gwiazdy, co król Nebukadnezar pisał na kamieniach, ile waży powietrze, którego nawet nie widział. Pełen takiej wiedzy wyobraża sobie, że jest mędrcem. Ale wsadźcie nos w życie, rozumiecie mnie, tak z pięćdziesiąt lat w życie, wówczas dowiecie się może, na czem polega mądrość właściwa! Wasze dotychczasowe wiadomości są niczem, wprost zerem, a to, co potraficie, to ma jeszcze mniejszą wartość, wy z pewnością nie umiecie nawet strzelać!
Powiedział to z wielką pogardą i tak stanowczo, jak gdyby był pewny swej sprawy.
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —