teraz mowy. Hultaje zrobili to, co czynili zawsze w tym stanie: wleźli w zarośla, aby się wyspać.
Cóż było począć? Posłaniec musiał odejść, tymczasem należało się spodziewać, że pijani będą spać do późna po południu. Wypadało wobec tego, żebym ja pojechał. Ale czy mogłem? Byłem pewien, że aż do mego powrotu przez cztery dni nikt nie weźmie się do pracy. Gdy się nad tem z Samem Hawkensem naradzadzałem, wskazał on ręką na zachód i rzekł:
— Nie będzie potrzeba jechać, sir. Możecie dać wiadomość tym dwom, którzy o to się zbliżają.
Spojrzawszy w tym kierunku, zobaczyłem dwu jeźdźców. Byli to biali, a w jednym z nich poznałem starego scouta[1], który już kilka razy był u nas z wieściami od następnej sekcyi. Obok niego jechał młodszy mężczyzna, ubrany nie tak jak zachodniokrajowiec. Nie widziałem go jeszcze nigdy. Stanąwszy przed nami, zapytał nieznajomy mnie o nazwisko. Skoro mu je wymieniłem, obrzucił mnie przyjaźnie badawczem spojrzeniem i rzekł:
— A więc to pan jest tym młodym gentlemanem, który robi tu wszystko, gdy tymczasem drudzy leniuchują. Będziecie pewnie wiedzieli, kim jestem, skoro powiem wam moje nazwisko. Jestem White.
Był to kierownik najbliższej zachodniej sekcyi, do którego mieliśmy wysłać wiadomość. Jego przybycie spowodowała z pewnością jakaś przyczyna. Zsiadł z konia, podał mi rękę i powiódł wzrokiem po naszym obozie. Ujrzawszy śpiących w zaroślach, a obok baryłkę z wódki, uśmiechnął się domyślnie, ale nie przyjaźnie.
— Chyba pijani? — spytał.
Skinąłem głową.
— Wszyscy?
— Tak. Mr. Bancroft chciał udać się do was i urządzono małe strzemienne. Zbudzę go i...
— Stać! — przerwał. — Mogę z wami pomówić
- ↑ Wyszukiwacz ścieżek.