z zarośli z błędnemi oczyma i wykrzywionemi twarzami. Bancroft gotów był uciec się do grubiaństw z tego powodu, że go zbudzono, okazał się jednak uprzejmym, gdy usłyszał, że przybył mr. White z najbliższej sekcyi. Oni obaj widzieli się po raz pierwszy. Bancroft podał mu przedewszystkiem kieliszek wódki, ale źle się z tem wybrał. White skorzystał z tej grzeczności w ten sposób, że skarcił go wprost strasznie. Zdumiony Bancroft milczał przez chwilę, ale potem rzucił się na White’a, pochwycił go za ramię i krzyknął:
— Panie, wasze nazwisko?
— White.
— Czem jesteście?
— Starszym inżynierem sąsiedniej sekcyi.
— Czy tam może wam kto rozkazywać?
— Sądzę, że nie.
— A więc! Ja jestem Bancroft, starszy inżynier tutejszej sekcyi i nikt nie ma prawa mi tu rozkazywać, a już najmniej wy, mr. White!
— To słuszne, że jesteśmy sobie równi — rzekł napadnięty spokojnie. — Żaden z nas nie jest obowiązany przyjmować od drugiego rozkazów. Ale skoro jeden widzi, że drugi szkodzi przedsiębiorstwu, przy którem pracujemy obydwaj, to jest jego powinnością zwrócić uwagę na jego błędy. Wy szukacie, jak się zdaje, zadania swojego życia w baryłce brandy. Wszyscy szesnastu, których tu zastałem, przyjechawszy przed dwoma godzinami, byli pijani.
— Przed dwoma godzinami — przerwał mu Bancroft. — Tak długo tu już jesteście?
— Oczywiście. Przypatrzyłem się już zdjęciom i dowiedziałem się, kto je robił. Wy żyliście sobie jak w raju, tymczasem jeden i to najmłodszy z was dźwigał cały ogrom pracy!
Na to zwrócił się Bancroft do mnie i syknął:
— To wy powiedzieliście o tem, nikt inny! Nie wypierajcie się, nikczemny kłamco i podstępny zdrajco!
— Nie — odparł mr. White. — Wasz młody ko-
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —