— Także nie.
— Tak, wy nie znacie czerwonoskórych!
— Ale spodziewam się, że ich poznam. Będą chyba tacy sami, jak inni ludzie, wrogami swoich wrogów i przyjaciółmi swoich przyjaciół. Ponieważ zaś nie zamierzam występować przeciwko nim wrogo, więc przypuszczam, że nie potrzebuję się ich obawiać.
— Jesteście greenhorn i wiecznie nim zostaniecie. Postanawiajcie postępować z czerwonymi, jak chcecie, wynik będzie zawsze inny, całkiem inny. Wypadki nie zależą przecież od waszej woli. Doświadczycie tego i życzę wam, żeby to nie kosztowało was strzępu własnego ciała, lub nawet życia.
— Kiedy ten Indsman mógł być tutaj?
— Mniej więcej przed dwoma dniami. Widzielibyśmy tu na trawie jego ślady, gdyby się tymczasem nie była podniosła.
— Wyszedł chyba na zwiady?
— Tak, na zwiady za mięsem bawolem. Teraz panuje pokój między tutejszymi szczepami, więc nie mógł to być szpieg wojenny. Był nadzwyczaj nieostrożny, a więc prawdopodobnie młody.
— Jakto?
— Wytrawny wojownik nie wstępuje do takiej wody jak ta, gdzie ślad zostaje na płytkim gruncie, długo jeszcze widoczny. Takiego błędu dopuszcza się tylko głupiec, który jest zupełnie takim samym czerwonym greenhornem, jako wy białym, hi! hi! hi! A białe greenhorny bywają jeszcze głupsze od czerwonych. Zapamiętajcie to sobie, sir!
Zaczął sam do siebie z cicha parskać śmiechem i wstał, by dosiąść konia. Poczciwy Sam lubiał okazywać mi przywiązanie swoje w ten sposób, że mnie głupim nazywał.
Mogliśmy wrócić tą samą drogą, którą przybyliśmy tutaj, ale zadaniem mojem jako surveyora było zbadać naszą przestrzeń, dlatego skręciliśmy trochę i pojechaliśmy potem po równoległej linii.
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —