narek, którego się bierze na palec i każe śpiewać. Zanim będziecie mogli puścić się na tak niebezpieczną zwierzynę, to nie raz jeszcze zaświeci słońce na górach, i nie jedna burza po nad niemi przejdzie.
— Spróbuję mimo...
— Milczcie i słuchajcie! — przerwał mi tonem, jakiego nigdy wobec mnie nie używał. — Ja waszego życia na swe sumienie nie wezmę. Wjechalibyście z pewnością w paszczę niechybnej śmierci. Kiedyindziej, róbcie sobie, co się wam podoba, ale teraz oporu nie zniosę!
Gdyby nie dobry stosunek między nami, byłby Sam dostał na to należytą odpowiedź; tak jednak umilkłem i pojechałem za nim zwolna pasem cienia, rzuconym przez las.
— Jest ich, jak widzę, ze dwadzieścia — mówił już łagodniej — ale popatrzcie, kiedy ich tysiąc pędzi przez sawannę! Widywałem dawniej trzody, liczące po dwa tysiące i więcej sztuk. Był to chleb Indyanina, a biali mu go zabrali. Czerwonoskórzec oszczędzał zwierzyny, gdyż dawała mu pożywienie, zabijał tylko w miarę potrzeby, biały natomiast grasował wśród tych trzód niezliczonych, jak dzikie zwierzę drapieżne, mordujące nawet wówczas, gdy już jest syte, dla samego rozlewu krwi. Wkrótce zniknie tutaj ostatni bawół, a zaraz po nim Indyanin. Niech się Bóg nad nimi zlituje! Tak samo jest z trzodami koni. Dawniej żyły gromady, złożone z tysiąca lub więcej mustangów, teraz wpada człowiek w zachwyt, gdy ich setkę razem zobaczy.
Tymczasem zbliżyliśmy się niepostrzeżenie do bawołów na jakich czterysta kroków. Hawkens zatrzymał konia. Zwierzęta pasąc się, zwolna posuwały się w górę doliny. Na samym przodzie szedł stary byk, którego olbrzymie cielsko w zdumienie mię wprawiło. Był pewnie ze dwa metry wysoki, a ze trzy długi. Nieumiałem wówczas jeszcze ocenić wagi bizona, ale ten mógł ważyć ze trzydzieści cetnarów: olbrzymia masa mięsa
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —