przypuszczam, że już w południe wrócimy. Potem będziecie sobie mierzyli i liczyli, ile wam się spodoba.
Zawiadomiwszy o tem Bancrofta, odjechaliśmy z Samem. Hawkens robił po drodze tajemnicze miny, a ja nie okazywałem wcale, że znam już jego zamiary. Po zmierzonej już przestrzeni dostaliśmy się aż do preryi, wspomnianej wczoraj przez Sama.
Była może na dwie mile angielskie szeroka, a dwa razy tak długa, otaczały zaś ją lesiste wzgórza. Środkiem jej płynął potok, wcale szeroki, miała więc dość wilgoci, a skutkiem tego rosła tam bujna trawa. Od północy można się było dostać na tę preryę pomiędzy dwoma górami, a ku południowi kończyła się ona doliną, ciągnąca się dalej w tym samym kierunku. Kiedyśmy tam przybyli, zatrzymał się Hawkens i przebiegł równinę badawczem spojrzeniem, poczem puściliśmy się dalej na północ wzdłuż brzegu strumienia. Nagle wydał ze siebie Hawkens okrzyk, osadził konia na miejscu, zsiadł zeń, przeskoczył przez potok i popędził na miejsce gdzie było widać stratowaną trawę. Zbadawszy to miejsce dokładnie, wrócił, dosiadł znów konia i pojechał dalej, ale już nie w kierunku północnym, lecz zboczył pod prostym kątem tak, że wkróce znaleźliśmy się na zachodniej krawędzi preryi. Tu zsiadł znowu z konia i puścił go na paszę, związawszy przedtem starannie. Od chwili zbadania śladów nie wypuścił z ust ani słowa, ale na zarosłej jego twarzy rozlewał się wyraz zadowolenia jak blask słoneczny po lesistej okolicy. Uroczyście zwrócił się do mnie z wezwaniem.
— Zsiądźcie także, sir, z konia i zechciejcie go przywiązać! Tu zaczekamy.
— Dlaczego mocno przywiązać? — spytałem, pomimo że wiedziałem dobrze, o co idzie.
— Bo moglibyście go łatwo utracić. Byłem nieraz świadkiem tego, jak konie uciekały w takich okolicznościach.
— Jakich okolicznościach?
— Nie domyślacie się?
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —