— Teraz wrócił, aby swemu czworonożnemu generałowi donieść, że droga wolna. Ale się pomylą, hi! hi! hi! Założę się, że najpóźniej za dziesięć minut będą już tutaj.
— No, a my?
— Wy pojedziecie czemprędzej aż do wyjścia z preryi i zaczekacie, ja zaś udam się ku wejściu i ukryję się tam w lesie. Gdy trzoda nadbiegnie, przepuszczę ją i popędzę za nią, ona będzie ku wam umykać, a skoro się pokażecie, cofnie się napowrót. Tak będziemy ją nawzajem ku sobie posyłać, dopóki nie upatrzymy sobie dwu najlepszych koni. Postaramy się schwytać je, potem ja wybiorę sobie lepszego, a gorszego puścimy wolno. Zgadzacie się?
— Jak możecie o to pytać! Ja nie rozumiem się zupełnie na chwytaniu koni, w czem wy mistrzem jesteście, będę się więc trzymał waszych wskazówek.
— Well! Macie słuszność! Siedziałem już na wielu dzikich mustangach i opanowałem niejednego, mogę więc potwierdzić, że w słowie „mistrz“ nie mieści się tym razem żadne głupstwo. A więc zabierajcie się, bo czas ucieknie, a my nie staniemy na miejscu właściwem.
Dosiadłszy znowu koni, rozjechaliśmy się, on na północ, a ja na południe, na najdalsze punkty preryi. Wiedziałem, że moja ciężka rusznica będzie mi zawadzała podczas chwytania mustangów, Byłbym się jej chętnie pozbył na razie, gdybym był nie znał zasady, że ostrożny westman rozłącza się ze strzelbą tylko wówczas, gdy jest pewny, że mu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Teraz jednak każdej chwili mógł się zjawić Indyanin, lub zwierzę drapieżne, postarałem się więc tylko o to, żeby „stare gun“ dobrze na rzemieniu wisiało i nie tłukło mnie w ruchu.
Z ciekawością czekałem na konie. Zatrzymałem się pod pierwszemi drzewami lasu, przytykającego do preryi, przywiązałem jeden koniec lassa do kuli u siodła i położyłem je potem zwinięte w pętle przed sobą tak, że trzeba tylko było je chwycić w stosownej chwili.
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —