Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.
—   75   —

uczynić! Czy mam, czy mam... na przykład tę nową Mary zjeść tu w oczach waszych z kośćmi i skórą? Czy może wolicie, żebym sam siebie zamarynował, poćwiartował i połknął? Czy...
— Wstrzymajcie się! — zawołałem z uśmiechem. — Utraciłbym was w obu wypadkach, bo w pierwszym musielibyście pęknąć, a w drugim zginąć na niestrawność, połknąwszy perukę, której nie zniósłby wasz żołądek. Zrobiliście mi już dość przyjemności i jeszcze nieraz okażecie mi swoją miłość. Darujcie więc na razie życie Mary i sobie i starajcie się, żebyśmy wkrótce do obozu wrócili. Chciałbym pracować.
— A cóżeście tutaj robili? Jeśli to nie była praca, to nie wiem, co pracą nazwać.
Przywiązałem konia Dickowego lassem do mego i odjechaliśmy. Mustangi pouciekały oczywiście już dawno, a muł taki był posłuszny, że Sam kilkakrotnie zauważył:
— Ona przeszła szkołę, ta Mary, bardzo dobrą szkołę! Za każdym krokiem coraz więcej czuję i poznaję, że od teraz będę miał dobrego wierzchowca. Ona przypomina sobie teraz, co niegdyś umiała, a co jej między mustangami z głowy wyleciało. Prawdopodobnie ma nie tylko temperament, lecz także charakter.
— Jeśli go jeszcze nie ma, to możecie ją tego nauczyć. Nie jest jeszcze na to za stara.
— Ile ma lat, jak sądzicie?
— Z pięć, nie więcej.
— Ja też tak myślę. Zbadam później, czy się nie mylę. Wam to zwierzę zawdzięczam, tylko wam. Były to dla mnie dwa dni złe, bardzo złe, ale dla was pełne zaszczytu. Czy przypuszczaliście, że nauczycie się polować na bizony i mustangi w tak krótkich odstępach czasu?
— Czemu nie? Tu na Zachodzie trzeba być przygotowanym na wszystko. Spodziewam się, że poznam jeszcze inne polowania.
— Hm, tak. Życzę wam, żebyście z nich wyszli