Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

filibyście pójść tak samo na szarego niedźwiedzia, jak wczoraj na bizony.
— Gdybym nie mógł inaczej, to tak.
— Nie mógł inaczej! Głupstwo! Co przez to rozumiecie? Każdy może inaczej, jeśli chce!
— To znaczy, że może uciec, jeżeli jest tchórzem. Czy o tem myślicie?
— Tak, ale o tchórzostwie niema przy tem mowy. To nie tchórzostwo uciekać przed grizzlim. Przeciwnie, zaatakować go jest samobójstwem, czystem samobójstwem!
— Tu się nasze zdania rozchodzą. Gdy mię zaskoczy niespodzianie, a czasu do ucieczki zabraknie, to muszę się bronić. Gdy się rzuci na towarzysza, to idę mu na pomoc. To są dwa wypadki, w których nie mogę, lub nie wolno mi uciekać. Poza tem wyobrażam sobie, że odważny westman zabierze się do szarego niedźwiedzia nawet bez przymusu, po to tylko, żeby dać dowód swej odwagi i unieszkodliwić niebezpiecznego drapieżnika, a przytem pokosztować szynki i łap.
— Jesteście wiecznie niepoprawni, cierpnę o was ze strachu. Dziękujcie Bogu, jeźli nie zaznajomicie się z temi łapami i szynką! Nie taję oczywiście, że to największe przysmaki na ziemi, przewyższające nawet polędwicę bawolą.
— Prawdopodobnie zbyteczne są na razie obawy o mnie. Czyżby i w tych stronach żyły szare niedźwiedzie?
— Czemu nie? Grizzli przebywa we wszystkich górach, posuwa się wzdłuż rzek czasem nawet na preryę. Biada temu, kogo napotka. Przestańmy o tem już mówić!
Nie przeczuwał tak samo jak ja, że już nazajutrz inna potoczy się rozmowa na ten temat i że to niebezpieczne zwierzę wejdzie nam w drogę. Nie starczyło już zresztą czasu na dalsze rozstrząsania tej sprawy, gdyż przybyliśmy już do obozu, który posunięto tymczasem naprzód o odmierzoną część przestrzeni. Ban-