miejsca, na którem zwierzę leżało. Na szerokość dwu łokci była trawa zgnieciona, jakby ktoś wlókł coś po niej.
— Do stu piorunów! — zawołał Rattler. — Czy coś podobnego jest możliwe. Kiedy zabieraliśmy stąd mięso, przekonałem się przez zbadanie dokładne, że obydwa buhaje były martwe, tymczasem ten miał jeszcze życie w sobie.
— Tak sądzicie?
— Tak jest. A może myślicie, że martwy bawół sam potrafi się oddalić?
— A czy musiał się sam oddalić? Mógł go ktoś inny usunąć.
— Tak? A kto?
— Naprzykład Indyanie. Trochę dalej na północ znaleźliśmy ślad nogi indyańskiej.
— Tak! Jaki rozumny i mądry bywa taki greenhorn! Gdyby byka zabrali Indyanie, to skądby oni się wzięli?
— Skądsiś.
— Bardzo słusznie. Może nawet z nieba spadli! Ja myślę inaczej. W bawole było jeszcze życie, a gdy odzyskał trochę sił, zawlókł się w zarośla i tam oczywiście zginął.
Rattler poszedł ze swoimi ludźmi za śladem, przypuszczając może, że pospieszę zaraz za nimi, tymczasem ja nie uczyniłem tego, gdyż nie podobał mi się szyderczy ton, jakim do mnie przemawiał, nadto czekała mię robota. Zresztą było mi dość obojętne, gdzie się podział trup byka. Zabrałem się więc do pracy, ale zaledwie wziąłem tyczkę do ręki, gdy z zarośli zabrzmiały okrzyki przerażenia, huknęły dwa czy trzy strzały i doleciał mnie głos Rattlera:
— Na drzewa, prędko na drzewa, bo śmierć! On nie umie się wspinać!
Kogo miał na myśli, mówiąc, że nie umie się wspinać? Wtem wypadł z zarośli jeden z jego ludzi w skokach, jakie się robi tylko w strachu śmiertelnym.
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —