Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

westmani nie dali się do tego nakłonić, dopóki nie przewróciłem kilka razy niedźwiedzia, dowodząc w ten sposób, iż rzeczywiście nie żyje. Wówczas odważyli się zejść i zdjęli zemną okropnie poszarpanego człowieka na ziemię, nie bez trudności, gdyż ramiona jego trzymały silnie drzewo. Trzeba było dopiero odczepić je od gałęzi.
W tem też tkwił niezawodny znak, że towarzysz nie żył.
Ale ten zgon okropny nie zwruszył widocznie jego towarzyszy, gdyż zaraz odwrócili się od niego ku niedźwiedziowi, a ich dowódca powiedział:
— Teraz będzie odwrotnie: pierwej chciał niedźwiedź nas pożreć, a teraz my pożremy jego. Prędzej ludzie, zdjąć skórę, dobierzmy się do szynki i do łap!
Dobył noża i ukląkł, chcąc wprowadzić zaraz w czyn swój zamiar. Lecz ja zauważyłem:
— Bylibyście w każdym razie zdobyli większy zaszczyt dla siebie, gdybyście, dopóki żył, spróbowali byli na nim swojego noża. Teraz zapóźno. Nie trudźcie się!
— Co? — wybuchnął. — Może mi przeszkodzicie w wykrojeniu pieczeni?
— Oczywiście, mr. Rattler!
— Jakiem prawem?
— Wielkiem i niezaprzeczonem. Ja przecież powaliłem niedźwiedzia.
— To nieprawda. Nie będziecie chyba twierdzili, że greenhorn zabił nożem szarego niedźwiedzia. Myśmy strzelili kilka razy do niego, gdyśmy go ujrzeli.
— A potem pouciekaliście czemprędzej na drzewa; Tak, to prawda, prawda!
— Ale nasze kule dosięgły go i od nich on zginął ostatecznie, a nie od tych kilku ukłuć szpilką, jakie zadaliście mu, gdy już ledwie dyszał. Niedźwiedź nasz, zrobimy z nim, co nam się spodoba. Zrozumiano?
Chciał rzeczywiście zabrać się już do roboty, lecz go przestrzegłem: