den starszy inżynier, czterej surveyorzy, trzej scouci i dwunastu westmanów dla naszej obrony.
— Hm, co do tego, to wydajecie mi się człowiekiem, niepotrzebującym obrony. A więc jesteście surveyorami. Macie tu jaką czynność?
— Tak.
— A co odmierzacie?
— Kolej.
— Która ma tędy przechodzić?
— Tak.
— Więc zakupiliście te terytorya?
Wzrok jego stał się przy tem pytaniu kłujący, a oblicze mu spoważniało. Miał widocznie powód do tych zapytań, to też odrzekłem:
— Polecono mi wziąć udział w pomiarach, wykonywam też to, nie troszcząc się o resztę.
— Hm, tak! Sądzę jednak, że wiadomo wam, jak o tem myśleć należy. Teren, na którym się znajdujecie, jest własnością Indyan, a mianowicie Apaczów, z plemienia Mescalerów. Twierdzę stanowczo, że ani kraju tego oni nie sprzedali, ani też nie odstąpili w żaden inny sposób.
— Co was to obchodzi? — zawołał do niego Rattler. — Nie kłopoczcie sobie głowy cudzemi sprawami! Lepiej pamiętajcie o swoich!
— Ja też to czynię, sir, czynię, ponieważ jestem Apaczem i do tego Meskalero.
— Wy? Nie dajcie się wyśmiać! Trzebaby ślepym być, żeby nie poznać, że jesteście białym.
— A mimo to się mylicie! Nie sądźcie o mnie z barwy mej skóry, lecz podług imienia. Nazywają mnie Kleki-petra.
To znaczy w języku Apaczów, których dyalektu nie umiałem jeszcze podówczas, tyle, co biały ojciec. Rattler słyszał już widocznie to imię, gdyż postąpił krok naprzód ruchem ironicznego zdumienia i powiedział:
— Ach, Kleki-petra, słynny bakałarz Apaczów!
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —