Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

Źle, że jesteście garbaty. Dużo was to trudu pewnie kosztuje, że nie śmieją się z was te czerwone gałgany.
— O, to nic nie szkodzi, sir! Przywykłem do tego, że szydzą ze mnie gałgany, bo ludzie rozsądni tego nie czynią. A teraz, skoro już wiem, kim jesteście i co tu robicie, mogę wam wyjawić, kim są moi towarzysze. Będzie najlepiej, jeśli wam ich pokażę.
Krzyknął jakieś indyańskie słowo ku lasowi, na co ukazały się dwie, nadzwyczaj zajmujące, postaci i z godnością przybliżyły się do nas. Byli to Indyanie i, jak to na pierwszy rzut oka wywnioskowałem: ojciec i syn.
Starszy był nieco więcej niż średniego wzrostu, ale bardzo silnie zbudowany. Z postawy jego biła pewna szlachetność, a z ruchów wnosić należało o wielkiej fizycznej zręczności. Twarz miał typowo indyańską, choć