jakby pozdrowienie, wysłane otworem w chmurach przez słońce na ziemię.
— Oto moi towarzysze i przyjaciele — rzekł Kleki-petra, wskazując najpierw na ojca, a potem na syna. — To Inczu-czuna[1], wielki wódz Mescalerów, uznany także za dowódcę innych plemion Apaczów. A tu stoi syn jego Winnetou, który pomimo młodości dokonał już więcej dzielnych czynów, niż dziesięciu starych wojowników przez całe życie. Imię jego głosić będą kiedyś i sławić, jak daleko sięgają sawanny i Góry Skaliste.
Brzmiało to trochę przesadnie, ale jak się później przekonałem, nie powiedział on za wiele. Rattler zaśmiał się szyderczo i zawołał:
— Ten młokos miałby takie czyny popełnić? Mówię naumyślnie „popełnić“, gdyż czyny jego obracają się z pewnością w zakresie kradzieży, rozbojów i grabieży. Już my to znamy. Wszyscy czerwoni kradną i grabią.
Była to ciężka obelga. Trzej obcy udali, że jej nie słyszeli. Przystąpili do niedźwiedzia i jęli mu się przypatrywać. Kleki-petra pochylił się nad nim i zbadał.
— Zginął od pchnięć, zadanych nożem, a nie od kul — rzekł, zwracając się do mnie.
Słyszał z ukrycia sprzeczkę moją z Rattlerem i chciał tylko stwierdzić, że miałem słuszność.
— To się pokaże — rzekł Rattler. — Co się taki garbaty bakałarz rozumie na polowaniu na niedźwiedzie? Gdy zdejmiemy skórę z niedźwiedzia, zobaczymy, która rana była śmiertelną. Ja nie pozwolę się greenhornowi oszukać w mem prawie.
Na to pochylił się także Winnetou nad niedźwiedziem, dotknął miejsc krwawych i zapytał mnie, wyprostowawszy się napowrót:
— Kto rzucił się z nożem na niego?
Mówił czystą angielszczyzną.
— Ja — odpowiedziałem.
— Czemu mój młody brat nie strzelał?
- ↑ Dobre słońce.