Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

— Bo nie miałem strzelby przy sobie.
— Tu leżą strzelby!
— Nie są moje. Ci, do których one należą, poodrzucali byli je i powyłazili na drzewa.
— Idąc śladem niedźwiedzia, słyszeliśmy zdala okrzyki strachu. Gdzie to było?
— Tu.
— Uff! Wiewiórki i śmierdziele zmykają na drzewa za zbliżeniem się nieprzyjaciela, mężczyzna jednak powinien walczyć, gdyż, jeśli ma odwagę, to dana mu jest moc pokonania najsilniejszego zwierzęcia. Mój młody biały brat posiadał tę odwagę. Dlaczego nazywają go tu greenhornem?
— Ponieważ po raz pierwszy i dopiero przez krótki czas jestem na Zachodzie.
— Blade twarze, to szczególni ludzie. Nazywają greenhornem młodzieńca, który tylko z nożem w ręku rzuca się na straszliwego grizzli, a tym, którzy ze strachu wyłażą na drzewa i tam wyją z przerażenia, wolno siebie uważać za dzielnych westmanów. Czerwoni są sprawiedliwi; u nich mężny nie może uchodzić za tchórza, a tchórz za mężnego.
— Syn mój słusznie powiedział — potwierdził ojciec trochę gorszą angielszczyzną. — Ta młoda blada twarz, to już nie greenhorn. Kto w ten sposób zabija szarego niedźwiedzia, tego trzeba nazwać wielkim bohaterem. Nadto ten, który to czyni, aby drugich ocalić, powinien się spodziewać z ich strony wdzięczności, nie obelg. Howgh! Wyjdźmy w pole, aby zobaczyć, dlaczego znajdują się blade twarze w tych stronach.
Jakaż różnica między moimi białymi towarzyszami a tymi, pogardzanymi przez nich, Indyanami! Już samo poczucie sprawiedliwości skłoniło czerwonoskórych do oświadczenia się na moją korzyść, co nawet było odwagą z ich strony. Ich było tylko trzech, nie wiedzieli, ile my głów liczymy, narażali się więc na niebezpieczeństwo, robiąc sobie wrogów z naszych westmanów. Ale o tem nie pomyśleli nawet widocznie, bo przeszli obok