Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.
—   93   —

— Zastrzeliliśmy go i w południe będą na obiad łapy niedźwiedzie, a wieczór szynka.
Trzej goście spojrzeli na mnie, jakby pytając, czy do tego dopuszczę.
— A ja twierdzę — rzekłem — że to ja niedźwiedzia zakłułem. Tutaj stoją trzej rzeczoznawcy, którzy przyznali mi słuszność, ale niech to jeszcze nie rozstrzyga. Gdy nadejdą Hawkens, Stone i Parker, wydadzą sąd swój, do którego my się zastosujemy.
— Dyabła mi tam stosować się do nich! — mruknął Rattler. — Pójdę tam z moimi ludźmi, aby niedźwiedzia rozkroić, a kto nam w tem zechce przeszkodzić, dostanie w brzuch pół tuzina kul!
— Nie nadymajcie się tak, bo zaraz będziecie cieńszy, mr. Rattlerze! Ja się tak waszych kul nie boję, jak wy baliście się niedźwiedzia. Mnie nie wpędzicie na drzewo; zapamiętajcie to sobie! Nie sprzeciwiam się temu, żebyście poszli, ale tylko ze względu na naszego zmarłego towarzysza, którego macie pochować. Nie możecie go przecież tak zostawić.
— Zginął kto? — zapytał Bancroft przestraszony.
— Tak, Rollins — odrzekł Rattler. — Ten biedak utracił życie tylko przez cudzą głupotę, bo mógł się ocalić.
— Jak to? Przez czyją głupotę?
— No, zrobił tak, jak my i poskoczył ku drzewu. Byłby wylazł zupełnie dobrze, tymczasem nadbiegł ten greenhorn i w głupi sposób podrażnił niedźwiedzia, który rzucił się potem wściekle na Rollinsa i poszarpał go na sztuki.
To była jednak tak daleko posunięta nieuczciwość, że ze zdziwienia mowy omal nie straciłem. Nie mogłem ścierpieć takiego przedstawienia sprawy i to jeszcze w mej obecności. Zwróciłem się więc do Rattlera prędko z zapytaniem:
— Czy takie jest wasze przekonanie, mr. Rattlerze?
— Yes! — skinął stanowczo głową i wyciągnął rewolwer, w przypuszczeniu, że napadnę go czynnie.