Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   100   —

prawo, jak tobie w twoim ogrodzie? Gdybyśmy chcieli z praw naszych korzystać, musielibyśmy wytracić was wszystkich. Ale my życzymy sobie tylko, żeby wasze prawa miały i wobec nas znaczenie. Czy tak jest? Nie! Wasze prawa mają dwie twarze, wy odwracacie je ku nam, jak wam korzystniej. Chcesz tutaj drogę budować. Czy pytałeś nas o pozwolenie?
— To niepotrzebne.
— Czemu? Czy to wasz kraj?
— Tak sądzę.
— Nie, on do nas należy. Czy kupiłeś go od nas?
— Nie.
— Czy darowaliśmy ci go?
— Mnie nie.
— I nikomu innemu. Jeśli jesteś człowiekiem uczciwym i przychodzisz tu budować drogę dla konia ognistego, to powinieneś był spytać najpierw tego, który cię wysłał, czy on ma prawo do tego, a gdyby tak utrzymywał, zażądać dowodu. Tego jednak nie uczyniłeś. Zakazuję wam mierzyć tu dalej!
Ostatnie słowa wypowiedział z naciskiem, w którym brzmiała surowa stanowczość. Ten Indyanin wprawił mnie w zdumienie. Czytałem wiele książek o Indyanach i wiele mów, przez nich wygłoszonych, ale z taką się jeszcze nie spotkałem. Inczu-czuna mówił wyraźną, jasną, angielszczyzną, a logika jego, zarówno jak sposób wyrażania się były dziełem inteligentnego człowieka. Czyżby te zalety zawdzięczał bakałarzowi Kleki-petrze?
Starszy inżynier był w wielkim kłopocie. Jeśli chciał uczciwie wyznać prawdę, to nie mógł zbić tego oskarżenia. Przedstawił wprawdzie to i owo, ale były to same wykręty, wnioski fałszywe. Gdy wódz, zabrawszy znów głos, przycisnął go do muru, zwrócił się do mnie:
— Sir, czy nie słyszycie, o czem mowa? Zajmijcie się tą sprawą i dorzućcie coś także!
— Dziękuję, mr. Bancrofcie! Jestem tu surveyorem, a nie adwokatem. Róbcie, co chcecie. Mnie kazano mierzyć, a nie mowy wygłaszać.