Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

Na to zauważył wódz stanowczo:
— Dalszych mów nie potrzeba. Oświadczyłem już, że was tu nie ścierpię. Chcę, żebyście dziś jeszcze wrócili tam, skąd przyszliście tutaj. Zastanówcie się, czy posłuchacie, czy nie. Ja odejdę teraz z synem Winnetou i zjawię się tu znowu po upływie czasu, który blade twarze nazywają godziną, po odpowiedź. Jeśli opuścicie te strony, będziemy braćmi, w przeciwnym razie wykopie się topór wojenny między nami i wami. Jestem Inczu-czuna, wódz wszystkich Apaczów. Powiedziałem. Howgh!
Howgh jest indyańskim wyrazem, służy do nadania dobitności temu, co się powiedziało, a znaczy tyle, co amen, basta, tak będzie, a nie inaczej! Inczu-czuna powstał, a Winnetou także. Przeszli zwolna dolinę, aż zniknęli na skręcie. Kleki-petra pozostał na miejscu. Inżynier zwrócił się do niego i prosił o radę. Stary odrzekł:
— Róbcie, co chcecie, sir! Ja mam to samo zdanie, co dowódca. Na czerwonej rasie dokonywa się ustawicznie zbrodni. Ale jako biały wiem, że Indsman nadaremnie się broni. Jeżeli nawet pójdziecie dziś stąd, zjawią się jutro inni, którzy dokończą waszego dzieła. Ale pragnę was przestrzec. Wódz myśli o tej sprawie poważnie.
— Gdzie on poszedł?
— Po nasze konie.
— Macie je z sobą?
— Naturalnie. Poznawszy, że zbliżamy się już do niedźwiedzia, ukryliśmy je, bo szarego niedźwiedzia nie szuka się na koniu w kryjówce.
Powstał i oddalił się także, aby się uwolnić od ponownych pytań i nalegań. Poszedłem za nim i mimo to zapytałem:
— Sir, pozwólcie, że wam będę towarzyszył. Przyrzekam, że nie powiem, ani nie zrobię niczego, coby was mogło wprawić w kłopot. Inczu-czuna i Winnetou nadzwyczajnie mnie zajęli.