Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

większym władcą pokoju. Jako syn naczelnika indyjskiego zginie jak cała jego rasa. O gdybym dożył tego dnia, kiedy nazwie się chrześcijaninem! Jeśliby to nie miało nastąpić, to pragnę przynajmniej aż do chwili śmierci być przy nim w każdej przygodzie, niebezpieczeństwie i potrzebie. To moje dziecko, kocham go więcej niż siebie samego, a gdyby mi kiedy przypadło to szczęście, żeby przeznaczona dlań kula w mojem sercu ugrzęzła, umarłbym z radością za niego i z myślą, że ta śmierć jest ostatnią pokutą, za moje grzechy dawniejsze.
Zamilkł, spuściwszy głowę. Wzruszony do głębi jego wyznaniem, nie odzywałem się, każda bowiem uwaga w tej chwili musiałaby brzmieć trywialnie. Ująłem go tylko za rękę i uścisnąłem serdecznie. Zrozumiał mnie i odpowiedział lekkiem skinieniem głowy i uściskiem. Po długiej dopiero chwili zapytał z cicha.
— Skąd to poszło, że wynurzyłem się przed panem? Widzę pana po raz pierwszy, a może i ostatni zarazem. A może to zrządzenie Boskie, że się z panem tutaj zetknąłem? Uważa pan, że ja, dawniejszy odstępca, staram się teraz wszystko uzależniać od wyższej woli? Tak mi teraz dziwnie, tak mi smutno, ale ten smutek nie jest uczuciem bolesnem. Podobny nastrój przychodzi, kiedy liście spadają w jesieni. Jak też liść mojego życia spadnie z drzewa? Czy cicho, lekko, spokojnie, czy też odłamie go co przed czasem?
Spojrzał jakby w cichej, nieświadomej, tęsknocie w dolinę, skąd zbliżali się Inczu-czuna i Winnetou. Jechali teraz na koniach, a luźnego Kleki-petry prowadzili z sobą. Powstaliśmy, by się udać do obozu, gdzie przybyliśmy równocześnie z nimi. Rattler stał o wóz oparty z nabrzmiałą czerwoną twarzą i wypatrzył się na nas. Ten zezwierzęcony człowiek wypił przez ten czas tyle, że już nie mógł pić więcej. Wzrok miał podstępny jak byk, przygotowujący się do ataku. Postanowiłem nie spuszczać zeń oka.
Wódz i Winnetou pozsiadali z koni i przystąpili do nas.