Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.
—   119   —

— Ale to całkiem tak brzmiało!
— Możliwe. Ja zresztą nic nie mam przeciwko temu. Co do waszej pracy, to nie opóźni się ona tak dalece przez to, że jutro będzie robiło czterech zamiast pięciu. Mam w tem pewien zamiar, żeby tego greenhorna, zwanego Shatterhand, zabrać z sobą.
— Czy wolno zapytać, jaki?
— Owszem. Niech raz zobaczy, jak należy skradać się za Indyanami. To mu się przyda, jeśli będzie umiał ślady dobrze rozpoznawać.
— To dla mnie nie jest rozstrzygającem.
— Wiem o tem. Zachodzi jeszcze jeden powód. Czeka mnie droga niebezpieczna, z korzyścią więc będzie dla mnie i dla was, jeśli mi będzie towarzyszył człowiek z taką siłą fizyczną i ze strzelbą, z której tak dzielnie strzela.
— Nie pojmuję, o ileby to nam mogło się przydać.
— Nie? To mnie dziwi. Jesteście zresztą bardzo sprytny i przezorny gentleman. — odrzekł Sam z przekąsem. — Cóż się stanie, gdy zmierzający tu wrogowie spotkają mnie i zdmuchną? Nikt nie zawiadomi was o niebezpieczeństwie, oni napadną na was i wymordują. Mając z sobą tego greenhorna, który swojemi delikatnemi rączkami powali najtęższego chłopa jednem uderzeniem, wrócę z nim prawdopodobnie cało. Wiecie więc, o co chodzi?
— Hm, tak.
— A teraz rzecz najważniejsza: On musi jutro pojechać, żeby nie przyszło do jakiej awantury, która mogłaby się nieszczęśliwie zakończyć. Wiadomo wam, że Rattler wziął go na kieł. Gdy ten miłośnik wódki zbudzi się jutro, to zabierze się prawdopodobnie do tego, który dziś znowu nim grzmotnął o ziemię. Trzeba ich przynajmniej na ten pierwszy dzień po morderstwie rozdzielić. Dlatego jeden z nich, niepotrzebny mi, zostanie z wami, a drugi pojedzie ze mną. Cóż wy na to?
— Niech jedzie.
— A zatem zgoda między nami — rzekł, a zwra-