Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
—   125   —

— Tak? W takim razie odwołajcie to natychmiast i przysięgnijcie, że tego zaniechacie. Żądam tego stanowczo!
— Dlaczego?
— Bo w przeciwnym razie zastrzelę was, albo zatłukę tą starą Liddy, którą widzicie w moim ręku. A więc odwołujecie, czy nie?
— Nie.
— To walę! — krzyknął, zamierzając się kolbą.
— Walcie sobie! — odrzekłem spokojnie.
Obrażony wywijał przez kilka chwil kolbą nad moją głową; potem ją opuścił, rzucił strzelbę na trawę, załamał beznadziejnie ręce i biadał:
— Ten człowiek dostał bzika, zwaryował, całkiem zwaryował! Domyśliłem się tego odrazu, gdy oświadczył, że chce zostać nauczycielem swoich czytelników, a teraz moje przypuszczenie się sprawdziło. Tylko waryat może siedzieć tak obojętnie, gdy moja Liddy lata nad jego głową. Co począć z tym człowiekiem? Mnie się zdaje, że jego wyleczyć nie można!
— Nie potrzeba żadnego leczenia, kochany Samie — odrzekłem. — Mój rozum jest zupełnie nie zamącony.
— A dlaczego nie chcecie spełnić mej woli? Czemu wzbraniacie się przysiąc mi i wolicie się dać ubić?
Pshaw! Sam Hawkens mnie nie ubije; wiem o tem dobrze.
— Wiecie o tem? Tak, więc wiecie o tem? Niestety, to prawda. Prędzej ubiłbym siebie, niźlibym włos skrzywił na waszej głowie.
— Ja przysięgi nie składam, bo u mnie słowo tyle znaczy, co sama przysięga, a zresztą nie pozwolę na sobie wymusić przyrzeczenia groźbami, choćby nawet kolbą Liddy. Sprawa z książkami wcale nie jest tak głupia, jak wam się wydaje. Nie rozumiecie się na tem, kiedyś więc wyjaśnię wam to przy wolnej chwili.
— Dziękuję! — rzekł, siadając i biorąc szynkę do ręki. — Obejdę się bez wyjaśnienia sprawy, która się