żarłocznością jakichś owadów szkodników. Tam prowadziły ślady. Przez pewien czas jechaliśmy przez ową łysinę, poczem wstąpiliśmy na preryę, która podnosiła się równo i zwolna jak dach ku południowi. Tu także widać było ślady. Apacze objechali nas widocznie. Znalazłszy się na szczycie tego dachu, ujrzeliśmy pod sobą wielką, porosłą trawą, płaszczyznę, która zdawała się nie kończyć ku południowi. Chociaż od odjazdu Apaczów upłynęły trzy czwarte doby, mimoto widzieliśmy ich ślady, ciągnące się równiną jak prosta linia. Sam, który dotąd nie rzekł ani słowa, potrząsnął głową i mruknął pod wąsem:
— Ten ślad mi się wcale, a wcale nie podoba!
— A mnie tem więcej — powiedziałem ja.
— Bo jesteście greenhorn, czemu wczoraj wieczorem usiłowaliście zaprzeczyć. Uroił sobie, że ja chciałem go chwalić i porównywać z myśliwcem na preryi! Czegoś podobnego nie należy nawet za możliwe uważać! Wystarczy słyszeć wasze słowa obecne, aby wiedzieć, z kim się ma do czynienia. Wam się ten ślad podoba. Wierzę, bo tak pięknie prosto przed wami się ciągnie, że ślepy potrafiłby go namacać rękami. Mnie jednak, staremu bywalcowi w sawannie, wydaje się to podejrzanem.
— Mnie nie.
— Zamknijcie dziób, szanowny sir! Nie na to was wziąłem z sobą, żebyście mi nosa ucierali swojemi młodymi poglądami. Gdy dwaj Indyanie tak pokazują swe ślady, budzi to zawsze podejrzenie, tembardziej, że opuścili nas we wrogich zamiarach. Nasuwa się łatwo przypuszczenie, że chcą nas zwabić w pułapkę. Rozumie się bowiem samo przez się, że pójdziemy za nimi.
— Na czem będzie ta pułapka polegała?
— Na razie jeszcze wiedzieć tego nie można.
— A gdzież ma być zastawiona?
— Naturalnie, że tam na południu. Zachęcili nas bardzo do tego, żebyśmy poszli za nimi. Gdyby nie
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —