Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
—   133   —

— Sądzę, że nie sporządzili noszów, lecz sanie.
— Czemu?
— Aby zmarłego dźwigać na noszach, na to potrzeba dwu koni, idących obok siebie, lub za sobą. Apacze mają jednak tylko trzy konie, a do sań wystarczy jeden.
— Słusznie, ale sanie robią dyabelne ślady, co dla Apaczów może się stać zgubnem. Zresztą należy przypuścić, że byli tutaj wczoraj przed samym wieczorem, pokaże się więc niebawem, czy tu obozowali, czy też ruszyli dalej nocą.
— Przypuszczam, że zaszło to drugie, gdyż mają podwójny powód do pośpiechu.
— Całkiem słusznie; chodźmy więc!
Zsiadłszy z koni, poszliśmy, prowadząc konie za sobą, zwolna tropem, który wyglądał teraz zupełnie inaczej, niż przedtem; był w prawdzie także potrójny, ale w odmienny sposób. Środkowy szeroki pochodził od kopyt końskich, a dwa boczne wyżłobiły sanie, które składały się widocznie z dwu konarów podłużnych i kilku poprzecznych.
— Stąd jechali jeden za drugim — zauważył Sam. — To nie stało się bez powodu, gdyż mogli dzięki obszerności miejsca jechać obok siebie. Pośpieszmy za nimi!
Dosiadłszy znowu koni, pojechaliśmy kłusem. W drodze myślałem nad tem, dlaczego Apacze mogli teraz jechać za sobą. Niebawem wydało mi się, że znalazłem właściwą przyczynę tego i rzekłem:
— Samie, wytężcieno swój wzrok! Ten ślad zmieni się wkrótce, a my tego nie spostrzeżemy.
— Jakto? Zmieni się? — zapytał.
— Tak jest, oni sporządzili sanie nie tylko na to, żeby sobie jazdę ułatwić i trupa nie podtrzymywać, lecz także, żeby się móc rozłączyć.
— Co wam przychodzi do głowy? Rozłączyć się? Toby im się nawet nie przyśniło hi! hi! hi! — zaśmiał się.
— Nie przyśniłoby się, bo zrobili to na jawie.