Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

którymi znajdowały się pólka drobnego piasku. Trop wiódł napoprzek.
Podczas powolnego przejazdu przypatrywałem się dokładnie żwirowi i piaskowi. Jeżeli przedtem odgadłem, to tu była dla Apacza najlepsza sposobność do zboczenia. Gdyby tylko zjechał trochę w dół wyschłem łożyskiem, wiodąc konia nie po piasku, lecz po kamieniach, gdzie nie zostawiał odcisków, mógł zniknąć bez śladu. Jeżeli zaś drugi z koniem, wlokącym zwłoki, pojechał dalej, to trop ich można było nadal uważać za pochodzący od trzech koni.
Jechałem za Samem Hawkensem. Byliśmy prawie po drugiej stronie, kiedy na pólku piaskowem, przytykającem do żwiru, zobaczyłem okrągłe wgłębienie z pozapadanymi brzegami, wielkości dość dużej filiżanki. Nie miałem wówczas ani tego bystrego wzroku, ani tego doświadczenia, co później, ale wówczas przeczułem przynajmniej to, co później byłbym udowodnił i stwierdził. Oto wydało mi się, że to wgłębienie pochodziło od kopyta końskiego, które zsunęło się ze żwiru na niżej położone pólko piasku. Dostawszy się na drugi brzeg, chciał Sam jechać dalej za tropem, lecz ja wstrzymałem go temi słowy:
— Chodźcieno tu na prawo, Samie!
— Dlaczego? — spytał.
— Coś wam pokażę.
— Co?
— Zaraz zobaczycie. Chodźcie!
Pojechałem wzdłuż brzegu, porosłego trawą. Nie ujechaliśmy jeszcze więcej jak dwieście kroków, kiedy ujrzeliśmy ślady jeźdźca, wychodzące z piasku na brzeg, a potem ciągnące się trawą ku południowi.
— Co to jest, Samie? — zapytałem z niemałą dumą, że jako nowicyusz mam słuszność.
Małe jego oczka omal nie wylazły całkiem z oczodołów, a chytra twarz przedłużyła się znacznie.
— Ślady końskie! — odrzekł zdumiony.
— Skąd się tu wzięły?