Rzucił okiem na łożysko, a nie zauważywszy śladów po drugiej stronie, powiedział:
— W każdym razie z tej rzeki, która powstaje na wiosnę.
— Zapewne. A kto mógł być tym jeźdźcem?
— Czy ja wiem!
— Ale ja wiem.
— No, któż?
— Jeden z Apaczów.
Twarz wydłużyła mu się jeszcze bardziej.
— Z owych dwu? Nie może być! — zawołał.
— Przeciwnie! Oni rozłączyli się, jak to przypuszczałem poprzednio. Wróćmy do naszego tropu, a przypatrzywszy mu się dobrze, przekonamy się, że pochodzi tylko od dwu koni.
— To byłoby zdumiewające! Zobaczmy! Jestem bardzo ciekaw!
Wróciliśmy i zaczęliśmy śledzić trop baczniej, niż byśmy to byli czynili, gdybym był nie zrobił mego odkrycia. Odczytaliśmy rzeczywiście, że stąd szły już tylko dwa konie. Sam odkaszlnął kilka razy, zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem od stóp do głów i zapytał:
— Jakże wpadliście na to, że odgałęziające się ślady wyjdą tam z wyschłego koryta?
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —