Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.
—   144   —

Słowo Kiowa wymawia się Ke-i-o-weh. To czerwone plemię jest prawdopodobnie mieszaniną Shoshonów i Pueblów. W terytoryum dla Indyan wyznaczono im osobne miejsca, ale wiele oddziałów snuje się po tak zwanem Pem-handle aż do Nowego Meksyku. Oddziały te mają dużo dobrych koni. Z powodu żądzy grabieży są bardzo niebezpieczni dla białych i dlatego graniczni osadnicy są ich najzawziętszymi wrogami. Żyją także na stopie wojennej z rozmaitemi plemionami Apaczów, ponieważ nie oszczędzają także zazwyczaj mienia i życia tych czerwonych braci. Są to jednem słowem bandy rozbójników, a dlaczego nimi zostali, o to pytać nie trzeba.
Tych sześciu wywiadowców zbliżyło się teraz do nas całkiem. Jak nas mieli ocalić, tego oczywiście sobie nie wyobrażałem. Sześciu Indyan mogło nam pomóc nie wiele, albo wcale nic. Później, co prawda, dowiedziałem się, jak to Sam Hawkens rozumiał. Na razie ucieszyłem się tem, że Sam ich znał, gdyż wobec tego nie było powodu ich się obawiać.
Keiowehowie przyjechali za naszym tropem i zauważyli ślady powrotne, wiodące w zarośla. Wywnioskowali z tego oczywiście, że w zaroślach znajdują się ludzie. Natychmiast więc zawrócili swoje nadzwyczaj silne i ruchliwe konie i popędzili w przeciwnym kierunku, aby się dostać poza odległość strzału. Na to wystąpił Sam z zarośli, złożył dłonie koło ust i wydał przeraźliwy, donośny okrzyk, widocznie Indyanom znany, gdyż stanęli i spojrzeli za siebie. Sam zawołał powtórnie i dał im znak ręką. Wywiadowcy zrozumieli okrzyk i znaki, a spostrzegłszy Sama, którego osobliwej postaci nie podobna było nie poznać, wrócili cwałem. Teraz i ja stanąłem obok Sama. Indyanie nadbiegli, jak gdyby nas mieli zamiar stratować, naraz zdarli przed nami konie tak, że aż przysiadły na zadach, pozeskakiwali z nich i puścili je wolno.
— Nasz biały brat Sam jest tutaj? — zapytał do-