imieniem wojennem, które odtąd stale w tamtych stronach nosiłem. Taki panuje zwyczaj na Zachodzie. To też często najlepsi przyjaciele nie znają nawzajem swych nazwisk właściwych.
Lis podał mi rękę i rzekł przyjaźnie:
— Jeśli Old Shatterhand pozwoli, będziemy jego braćmi i przyjaciółmi, miłujemy bowiem ludzi, którzy zabijają wroga jednem uderzeniem. Przyjmiemy cię chętnie w naszych namiotach.
Znaczyło to innemi słowami: Potrzeba nam hultajów z taką siłą, jak twoja, dlatego przyjdź do nas. Jeśli dla nas będziesz myszkował, kradł i grabił, to będzie ci u nas znośnie. Ja jednak odpowiedziałem prawie z taką godnością, jaką sobie potem przyswoiłem:
— Ja kocham czerwonych mężów, jako synów Wielkiego Ducha, którego dziećmi są także biali. Jesteśmy braćmi, pomagajmy więc sobie przeciw wszystkim wrogom, którzy nas i was nie poważają.
Wyraz zadowolenia przemknął mu przez twarz, zasmarowaną tłuszczem i farbą, gdy mnie zapewniał:
— Old Shatterhand słusznie powiedział. Zapalimy z nim fajkę pokoju.
Potem Keiowehowie usiedli z nami nad wodą. Lis dobył fajkę, której przyjemnie dojmująca woń oburzyła mój nos już zdaleka, i napchał ją mieszaniną, złożoną, jak się zdawało, z buraków, liści lnu, siekanych żołędzi i kapusty, zapalił ją, powstał, pociągnął raz, wydmuchnął dym ku niebu i ku ziemi i powiedział:
— Tam na górze mieszka Dobry Duch, a tu na ziemi rosną rośliny i zwierzęta, które on przeznaczył dla Keiowehów.
Następnie pociągnął jeszcze cztery razy, wypuszczając dym ku północy, południu, wschodowi i zachodowi.
— W tych stronach — rzekł potem — mieszkają czerwoni i biali mężowie, przywłaszczając sobie bezprawnie rośliny i zwierzęta. My jednak znajdziemy ich i zabierzemy, co do nas należy. Powiedziałem, howgh!
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —