Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.
—   147   —

Co za mowa! Jakżeż zupełnie odmienna od tych, jakie dotąd czytałem, a później tak często słyszałem. Ten Keioweh oświadczył przecież otwarcie, że wszystkie wytwory świata roślinnego i zwierzęcego uważa za własność swego plemienia, a stąd uznaje grabież nietylko za swoje prawo, ale wprost za obowiązek! I ja miałem teraz zostać przyjacielem tych ludzi! Niestety, kto wejdzie między wrony, musi krakać jak i one.
Lis podał Samowi niepokojową fajkę pokoju, on zaś dzielnie pociągnął sześć razy i wygłosił następujące słowa:
— Wielki Duch nie zważa na rozmaitość skór ludzkich, gdyż mogą się posmarować barwami, by go oszukać, lecz patrzy w serce. Serca wojowników sławnego szczepu Keioweh są dzielne, nieustraszone i wierne. Moje serce przywiązane do nich, jak mój muł do drzewa, i zawsze tak będzie, jeśli się nie mylę. Powiedziałem, howgh!
Oto był Sam Hawkens, ów mały i chytry człowiek, który umiał każdą sprawę uchwycić ze strony najznośniejszej. Mowę jego nagrodzono kilkakrotnem „uff, uff, uff!“ Ale cóż, kiedy popełnił teraz tę zbrodnię, że wetknął mi do ręki glinianego śmierdziela. Musiałem zapuścić zęby w to kwaśne jabłko i postanowiłem opanować rysy mej męsko poważnej twarzy. Paliłem raz nawet taki tytoń, że kto go zapali, tego musi trzymać trzech ludzi, by się nie przewrócił. Przypuszczałem tedy, że i ta fajka na ziemię mnie nie powali. Podniosłem się więc, zrobiłem ręką ruch uroczysty i pociągnąłem po raz pierwszy. Przekonałem się, że w fajce znajdowały się wszystkie podane poprzednio składniki, a ponadto jeszcze piąty; teraz bowiem poczułem nosem i językiem coś jakby zapach i dym pilśniowego buta. Wydmuchnąłem dym także ku niebu i ziemi i rzekłem:
— Z nieba spada promień słońca i deszcz, stamtąd pochodzą wszelkie dobre dary i błogosławieństwo. Ziemia przyjmuje ciepło i wilgoć i wydaje za to bawołu i mustanga, niedźwiedzia i jelenia, dynię i kukurudzę,