Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

niedźwiedziego do jedzenia, poczem oni opuścili nasz obóz, chcąc jechać przez całą noc, aby swoich jak najrychlej zawiadomić. Dopiero po ich odjeździe przystąpił Sam do mnie, położył się obok na trawie i rzekł zwyczajnym tonem wyższości:
— Robicie dzisiaj złe miny, sir. Powodem tego jest zapewne jakieś zaburzenie albo w trawieniu, albo w duchowych wnętrznościach, hi! hi! hi! Co słuszne, jedno czy drugie; chyba to drugie, nieprawdaż?
— Oczywiście! — odparłem niechętnie.
— To zmiękczcie swe serce, wyjawcie przyczynę, a ja was wyleczę.
— Cieszyłbym się bardzo, gdybyście to potrafili, Samie, ale pozwalam sobie wątpić.
— Potrafię, potrafię; możecie mi wierzyć.
— Więc powiedzcie mi, jak wam się Winnetou podobał.
— Niesłychanie. Wam chyba także.
— I wy chcecie go pchnąć w zgubę! Jak to się jedno z drugiem zgadza?
— W zgubę? Ja jego? Ani to przez myśl nie przeszło jedynemu synowi mojego ojca.
— Przecież mają go schwytać!
— Rozumie się.
— I to będzie jego zgubą!
— Nie wierzcie w strachy, sir! Winnetou tak polubiłem, że gdyby się znalazł w niebezpieczeństwie, oddałbym życie za jego ocalenie,
— A dlaczegóż zwabiacie go w pułapkę?
— Aby nas obronić przed nim i jego Apaczami.
— A potem?
— Potem, hm! Wybyście może ujęli się gorliwie za tym młodym Apaczem, sir?
— Nie tylko ująłbym się, lecz uczynię to rzeczywiście! Wyswobodzę go, jeśliby go wzięli do niewoli, a gdyby broń przeciwko niemu podnieśli, stanę u jego boku i będę walczył w jego obronie. Oświadczam to wam pod słowem i otwarcie.