Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.
—   156   —

— Tak? Zrobicie to? Rzeczywiście?
— Dałem umierającemu rękę na to, a takie przyrzeczenie jest dla mnie przysięgą, gdyż ja nigdy nawet zwyczajnego słowa nie łamię.
— Cieszy mnie to, bardzo mnie to cieszy. Zgadzamy się obydwaj zupełnie.
— Ależ — napierałem zniecierpliwiony — jak można pogodzić wasze piękne słowa z waszymi zamiarami niecnymi?
— O tem więc chcielibyście się dowiedzieć! Hm, tak, wasz stary Sam Hawkens zauważył po drodze, że pragnęliście z nim pomówić, ale dobrze że to nie doszło do skutku, bo cały mój piękny plan byłby stracony. Jestem zupełnie innym człowiekiem i mam zupełnie inne zamiary, niż się to zdaje na oko. Tylko nie każdemu pozwalam w karty sobie zaglądać, hi! hi! hi! Wam mogę to wyjawić, bo wy mi dopomożecie, a Dick, Stone i Will Parker także, jeśli się nie mylę. O ile mogę sądzić o Inczu-czunie, to nie wyszedł on z Winnetou na razie tylko na zwiady, lecz kazał się swoim wojownikom równocześnie przygotować i wyruszyć. Oni niezawodnie dość daleko posunęli się naprzód, a że zarówno on, jak Winnetou, pojadą przez całą noc, spodziewam się, że spotka się z nimi już jutro rano, lub przed południem. W przeciwnym razie nie natężałby tak konia. Pojutrze wieczorem może się już tu pojawić. Widzicie z tego, w jakiem znajdujemy się niebezpieczeństwie i jak blizko ono już jest. Jak to dobrze, że pojechaliśmy za nim! Nie byłbym go się tak rychło tutaj spodziewał! A jak to dobrze, że natknęliśmy się na Keiowehów i że dowiedzieliśmy się od nich o wszystkiem! Oni sprowadzą tutaj swoich dwustu jeźdźców i...
— Ja ostrzegę Winnetou przed Keiowehami — wpadłem mu w słowo.
— Broń Boże! — zawołał. — Toby zaszkodziło nam tylko, bo Apacze umknęliby, pozostając dla nas nadal groźnymi mimo Kejowehów. Nie, oni muszą być pojmani i śmierci w oczy zaglądnąć. Jeśli ich potem