Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   162   —

ani skalpowego kosmyka nie zobaczonoby na tobie: nic nie przyniósłbyś tam z sobą prócz kawałeczków mięsa i kości. Jakżeż mógłbyś w tej postaci panować na polach wieczności jako wielki wódz? Szczątki twoje podeptałyby tam i porozgniatały rumaki duchów.
Indyanina, schodzącego w wieczne ostępy myśliwskie bez leków i skalpowego kosmyka, przyjmują zmarli bohaterowie z pogardą, a kiedy ci pławią się w indyańskich rozkoszach, musi on kryć się przed oczyma szczęśliwców. W to wierzą czerwonoskórni. Jakież to dopiero nieszczęście przybyć tam w małych, porozrywanych, kawałeczkach! Mimo ciemnej barwy widać było, że wodzowi krew z twarzy uciekła wskutek strachu.
— Uff! — zawołał po chwili — jak to dobrze, że powiedziałeś mi to jeszcze zawczasu! Ale dlaczego przechowujecie ten wynalazek na wozie, gdzie znajduje się tyle innych, pożytecznych, rzeczy?
— Czy mają te paczki leżeć na ziemi, gdzie mogłyby się zepsuć i wyrządzić największe nieszczęście? Powiadam ci, że nawet na wozie są dość niebezpieczne. Gdyby taka paczka pękła, wyleciałoby w powietrze wszystko, co jest w pobliżu.
— A ludzie także?
— Naturalnie, ludzie i zwierzęta w obrębie stu końskich długości.
— Wobec tego muszę nakazać moim wojownikom, żeby się nikt nie zbliżał do wozu.
— Proszę cię, zrób to, żeby jaka nieostrożność nie zgubiła nas wszystkich! Widzisz, jak ja się o was troszczę w przekonaniu, że Keiowehowie są naszymi przyjaciółmi. Tymczasem zdaje mi się, że się pomyliłem. Przyjaciele przy spotkaniu pozdrawiają się i palą razem fajkę pokoju. Czy postanowiłeś tego dzisiaj zaniechać?
— Paliłeś już przecież z moim wywiadowcą Lisem!
— Tylko ja i ten biały wojownik, stojący przy mnie, ale reszta moich towarzyszy nie. Skoro ich nie pozdrawiasz, to muszę przypuścić, że przyjaźń twoja nie jest szczera.