Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
—   170   —

siał oszczędzać mojej starej peruki, zdjąłbym teraz przed wami kapelusz z wielkiego uszanowania. Pomyślcie sobie, że się to stało niniejszem.
— Dziękuję, Samie! Mam nadzieję, że ten szacunek nie ustanie nigdy. Ale wróćmy do naszej sprawy. Sądzicie zatem, że powinniśmy wysłać białych, a nie czerwonych na zwiady?
— Ale nie kilku, tylko jednego.
— Czy nie zamało?
— Nie, gdyż na tego jednego można się zdać zupełnie; nazywa się on Sam Hawkens i jada myszy polne; hi! hi! hi! Znacie tego człowieka, sir?
— Tak. — rzekłem. — Jeśli on to weźmie na siebie, to już zbyteczne będą obawy. On nie da się pochwycić Apaczom.
— Pochwycić się nie da, lecz im się pokaże.
— Co? Mają więc was zobaczyć?
— Rozumie się.
— W takim razie pochwycą was i zabiją.
— Ani im to w głowie nie postanie. Są na to zbyt mądrzy. Urządzę się tak, że mnie zobaczą, iżby nie pomyśleli, że się ktoś do nas przyłączył. Gdy zaś tak spokojnie przejdę się przed ich oczyma, przypuszczą, że czujemy się bezpiecznie, jak na łonie Abrahama. Nic mi nie zrobią, bo wy powzięlibyście podejrzenie, gdybym do obozu nie wrócił. Będą mniemali, że potem dostaną mnie napewno w swe ręce.
— Ależ, Samie, to niemożliwe, żeby oni was zobaczyli, a wy ich nie?
— Sir — wybuchnął żartobliwie — jeśli mi dajecie taki moralny policzek, to skończyłem z wami! Ja miałbym ich nie zobaczyć! Sama Hawkensa oczka małe są, lecz bardzo bystre. Apacze nie zbliżą się wprawdzie kupami, lecz wyślą kilku na zwiady ale ja i tych nie prześlepię, ponieważ tak się ustawię, że będę musiał ich ujrzeć. Wiecie, są miejsca, gdzie najlepszy scout nie potrafi się ukryć i musi wyjść w czyste pole. Takie miejsca wyszukuje się, by podpatrywać wywiadowców.