z pewnością w ukryciu. Skoro się tylko wypali, osuniemy się pociemku, aby sprowadzić Keiowehów. Wtem rzucą się Apacze na obóz i... nie znajdą w nim nikogo, hi! hi! hi! Ogarnie ich oczywiście zdumienie i rozniecą znów ogień, żeby nas szukać. Dzięki temu zobaczymy ich tak wyraźnie, jak wówczas, kiedy tu byli i cała sprawa się odwróci; napadniemy wtedy na nich! Będzie to coup, o którem długo będą ludzie opowiadali, zaznaczając przytem, że to Sam Hawkens urządził, jeśli się nie mylę.
— Tak, to byłoby wcale dobre, gdyby się wszystko tak stało, jak sobie wyobrażacie, a nie inaczej.
— Postaram się o to, żeby nie było inaczej.
— Ale co potem? Zapewne potajemnie uwolnimy Apaczów?
— Przynajmniej Inczu-czunę i Winnetou.
— A innych nie?
— Ilu się da, bez zdradzenia siebie.
— A co będzie z innymi?
— Nic złego, sir; mogę was o tem zapewnić. Keiowehowie mniej będą myśleli o nich, niż o chwytaniu zbiegów, a gdyby się okazali rzeczywiście krwiożerczymi, to będzie tu jeszcze Sam Hawkens. Wogóle nie łammy sobie głowy nad tem, co się potem stanie, wy przynajmniej możecie ze swojej zrobić lepszy użytek. Jak dalsze wypadki się potoczą, to się potem pokaże. Teraz musimy się rozglądnąć za miejscem dla przeprowadzenia naszego planu, bo nie każde się do tego nadaje. Postaram się o to jutro. Na razie mówiliśmy dość już, od jutra trzeba działać.
Miał słuszność. Dalsze gadanie i kucie planów było zbyteczne; teraz należało tylko czekać na to, co się zdarzy.
Noc była dość nieprzyjemna. Zerwał się wiatr, który się w burzę zamienił, a nad ranem dało się odczuć zimno tak dotkliwe, jakie w tych stronach bywa rzadkością. Znajdowaliśmy się mniej więcej na wysokości Da-
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —