— Mogliby, lecz my ich nie puścimy.
— W takim razie musielibyście ich odpędzić, a przecież my mamy udawać, że nie wiemy o ich obecności. Jak to się godzi jedno z drugiem, mr. Stone?
— Bardzo dobrze. Nie wolno nam, co prawda, okazać, jakobyśmy ich szukali, ani zabronić wejścia na półwysep. Ma on jednak tam, gdzie z brzegiem się styka, tylko trzydzieści kroków szerokości, a tę szerokość zabarykadujemy naszymi końmi.
— Konie barykadą? Czy to możebne?
— Tak jest. Przywiążemy tam konie do drzew, a Indyanin napewno się nie zbliży, gdyż konie mogłyby go zdradzić parskaniem. Pozwolimy więc podejść wywiadowcom spokojnie i rozglądnąć się, bo na półwysep nie będą się wdzierali. Skoro się oddalą po większą liczbę wojowników, wtedy zejdą z góry Keiowehowie i ukryją się na półwyspie. Potem nadciągną pocichu Apacze, by na nas napaść, skoro się spać pokładziemy.
— A jeśli nie będą czekać tak długo? — wtrąciłem ja. — Wszak nie zdołamy się na czas cofnąć!
— To nie przedstawiałoby także żadnego niebezpieczeństwa — odrzekł — gdyż Keiowehowie przyszliby nam zaraz z pomocą.
— Ale to nie odbyłoby się bez rozlewu krwi, a tego właśnie chcemy uniknąć.
— Tak, sir, tu na Zachodzie trudno liczyć się z jedną kroplą krwi. Ale nie obawiajcie się! To samo powstrzyma też Apaczów od napadu, dopóki jeszcze będziemy czuwali, bo przecież zrozumieją, że będziemy się bronili, a wtedy padnie kilku z nich, zanim zdołaliby uczynić nas nieszkodliwymi. Nie, oni tak samo oszczędzają życia i krwi swojej, jak my naszej. Dla tego zaczekają, dopóki się spać nie położymy. My prędko zgasimy ogień i udamy się na wyspę.
— A co będziemy robili do tego czasu? Możemy pracować?
— Tak; tylko musicie być tutaj w stanowczej chwili.
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —