Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

lasem ziemia była zbyt mokra, i tak czekali ze dwie godziny. Ja ułożyłem się również pod drzewem i czekałem także ze dwie godziny. Musiałem przecież wiedzieć, co teraz się stanie. Wtem nadjechał oddział jeźdźców, pomalowanych wojennemi barwami. Poznałem natychmiast Inczu-czunę i Winnetou.
— Ilu było wszystkich?
— Tylu, ilu się spodziewałem: około pięćdziesięciu ludzi. Wywiadowcy wyszli z pod drzew i zdali sprawę dowódcom. Potem ruszyli znowu przodem, a gromada zwolna za nimi. Możecie sobie wyobrazić, gentlemani, że Sam Hawkens wybrał się także w drogę. Deszcz pozacierał zwyczajne ślady, ale zostały wasze pale powbijane i one to służyły jako niezawodne drogowskazy. Obym, dopóki żyć będę, miał zawsze takie piękne, wyraźne ślady! Lecz Apacze musieli być bardzo ostrożni, gdyż mogli na każdym zakręcie lasu, za każdym rogiem zarośli natknąć się na nas i dla tego zwolna posuwali się naprzód. Poczynali sobie bardzo chytrze i przezornie, czem się bardzo w duchu cieszyłem, gdyż jak zawsze, sądzę, że Apacze przewyższają pod tym względem wszystkie inne narody. Inczu-czuna to zuch, a Winnetou również. Najdrobniejszy ruch tych czerwonoskórych był osobliwy. Nie wymówiono ani słowa i porozumiewano się na migi. O dwie mile od miejsca, gdzie ujrzałem ich po raz pierwszy, zapadł wieczór. Wtedy Indyanie zsiedli z koni, przywiązali je do palików i zniknęli w lesie, gdzie mieli zostać do rana.
— I wy tam podsłuchaliście, co mówili? — zapytałem.
— Tak. Jako rozumni ludzie nie rozniecili ognia, a ponieważ Sam Hawkens tak samo mądry, jak oni, więc go tam zobaczyć nie mogli. Posuwałem się zwolna coraz to dalej i dalej pod drzewami na własnym brzuchu, bo innego nie miałem, aż się do nich zbliżyłem i usłyszałem wszystko, o czem rozprawiali.
— A zrozumieliście wszystko?
— Nierozsądne pytanie! Potrafię chyba usłyszeć, co się mówi?